wtorek, 5 kwietnia 2011

nowinki z szafy i kosmetyczki.

Jak wszechobecnie wiadomo wiosna to czas świeżości, nowości i zmian.
kobiety zrzucają ciężkie i bure płaszcze, wełniane czapy i rękawiczki i wyruszają na podbój sklepów.
w moim wypadku taki 'podbój' jest odrobinę utrudniony, gdyż od kilku tygodni nękają mnie przewlekłe choroby...
ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - ubrania same do mnie przychodzą! ;)





przeurocze butki, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia. ;)
aparat i światło troszkę Was tutaj oszukują, tak naprawdę są miętowe.
mam stosunkowo szeroką stopę, ale te balerinki pięknie ją okalają i wyszczuplają.
kupione bodajże w CCC za 29 zł.
z tego, co mi wiadomo, dostępne warianty kolorystyczne to :
ten, który posiadam, czerwone, fioletowe i seledynowe. 



i znowu aparat oszukuje. ;)
bluzka nie jest aż tak jaskrawa, to raczej stonowany ciemnoniebieski kolor.
uniwersalna bluzka, pasuje praktycznie do wszystkiego. 
długością sięga za kości miednicy - dla mnie idealna długość, nie muszę się pięćset razy poprawiać siedząc ani też nie wieje mi po nagiej skórze po każdym wykonanym ruchu.
marszczenie nad biustem dodaje uroku bluzce i sprawia, że ładnie się układa na moim ciele.
Camaieu - cena nieznana, gdyż to prezent urodzinowy. :P


bawełniana bluzka z troszkę mrocznym nadrukiem. :D
spodobał mi się jej kolor - w rzeczywistości jest bardziej jaskrawa. ;)
idealna do założenia 'pod spód' - żółty kawałek wystający spod swetra czy bluzy zawsze na tak, oraz na spacer czy jogging. uniwersalna bluzka, co lubię.
jest kolorem idealnie dopasowana do moich nowuśkich butów co jest jej główną zaletą. ;)
Cropp - 19.90. :)




a ta bluzka jest mi 2 rozmiary za duża, mamie wydawało się, że będzie w sam raz... ( te mamy... )
co nie zmienia faktu, że wręcz za nią przepadam. :) 
pod spód zakładam bluzkę na szerokich naramkach albo bokserkę, do tego wygodne spodnie i adidasy i sportowy look gotowy. :) 
kupiona z wyprzedaży z tego co pamiętam, więc raczej już nieosiągalna. ;)
Cropp - 29.90


Kosmetyczka. 

ostatnio moja szafka na kosmetyki zaopatrzona została w nowe pozycje.


miętowy lakier - obowiązkowa pozycja w mojej kolekcji lakierów.
wracam do niego uparcie od kilku miesięcy, pierwszy taki lakier kupiłam we wakacje 2010 roku. 
jestem z Niego bardzo zadowolona, prezentuje się pięknie.
nie odpryskuje po 2 dniach, jest trwały, a jeśli emalię nałożymy dwukrotnie nie ma śladu prześwitów płytki paznokcia. 
kupuję go w małej drogerii za naprawdę małe pieniądze - 3.90zł.



balsam do ust o zapachu i smaku lemoniady - uwielbiam go!
pomimo, że błyszczyków nie używam za często, ten zdecydowanie wkupił się w moje łaski.
ma delikatną konsystencję, która nie 'klei' ust po weschnięciu w usta jak to bywa z innymi błyszczykami.
mieni się naprawdę delikatnie, wręcz niezauważalnie, a sprawia, że usta stają się miękkie i wręcz całuśne!
kupiony właściwie przypadkiem jednak wiem, że będę do niego wracać kiedy zawartość obecnego pudełeczka zniknie.
H&M - ok 7zł.




antytrądzikowy krem tonujący firmy Ziaja.
pierwszy raz zwróciłam na niego uwagę kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze małą, niewinną dziewczynką. potrzebowałam czegoś, co troszkę zatuszuje moje niedoskonałości ale nie utworzy równocześnie ciężkiego makijażu i efektu 'maski'. nuno okazał się idealny i od tamtej pory używam go regularnie.
krem ma delikatną konsystencję, jest dość rzadki co dodaje mu lekkości po nałożeniu na twarz. do wyboru jest kilka wariantów kolorystycznych w zależności od karnacji - dla mnie, z moją jasną cerą idealna jest jedynka. :)
dobrze radzi sobie z ukrywaniem niedoskonałości, jeśli 'problem' jest naprawdę duży aplikuję na niego dodatkowo korektor o podobnym odcieniu jak krem. 
kosmetyk ten przypadł mi do gustu także ze względu na delikatny zapach, który jest bardzo przyjemny. 
niestety, nie jest idealny. po kilku godzinach niestety trzeba go nałożyć od nowa i w moim przypadku jest to zupełne zmycie makijażu i nałożenie go od nowa, co jest pewną niedogodnością w momencie kiedy np. idę na imprezę. czasami irytuje mnie też otwieranie/zamykanie - z opakowania wycieka krem i jestem zmuszona trzymać go 'do góry nogami' czego efektem jest późniejsze potrząsanie i niemożliwość dozowania odpowiedniej ilości kremu. 



nienawidzę, kiedy w trakcie zmywania paznokci zabraknie mi zmywacza.
podczas ostatniej wizyty w Biedronce rzuciło mi się w oczy to bądź co bądź OGROMNE opakowanie.
z lekkimi obawami zasiadłam do zmywania paznokci tym specyfikiem i muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. 
po pierwsze jest dokładny, nie musiałam się za bardzo wysilać aby zmyć 2 warstwy ciemnego lakieru.
po drugie nie pozostawił moich paznokci suchych z białymi smugami jak to czyniły zmywacze za 1zł.
po trzecie pozostawia przyjemny zapach, nie mam pojęcia jak to robi. ;)
zawiera ekstrakty z kasztanowca i alg oraz witaminy A,E,F i H.
cena to ok 4 zł.



produkt kupiony przypadkiem, potrzebowałam 'na szybko' jakiegoś balsamu do ciała i ten pierwszy wpadł mi w ręce. w domu został nałożony i muszę przyznać, że budzi we mnie mieszane uczucia.
niestety, konsystencja pozostawia wiele do życzenia. 
widząc napis 'masło' oczekiwałam, że będzie to raczej dość gęsty specyfik, więc jakież było moje zdziwienie, kiedy na dłoń wyciekła mi biała... woda. początkowo wystraszyłam się, że kupiłam przeterminowany balsam, ale sprawdzałam datę nawet 2 razy i wszystko wygląda w porządku. 
dużym plusem tego kosmetyku jest to, że dostępny jest w dwóch wariantach - jako balsam i spray.
spray jest niezawodny na basen, po wypsikaniu i wysmarowaniu sprawia, że skóra błyszczy i mieni się w słońcu, więc wyglądamy niczym bogate dziedziczki fortun. ;) ale nie jest to też przesadny błysk jak od oliwki.
kolejnym plusem tegoż specyfiku jest jego zapach. kakao - coś, co lubię w każdej formie. ;)
skóra po nałożeniu jest nawilżona, a jej koloryt przy regularnym stosowaniu delikatnie brązowieje. ;)


specyfik ten, balsam do włosów, dzielimy na 3 porcje i nakładamy na włosy po umyciu, każdorazowo jedną porcję. po zastosowaniu 6 razy muszę stwierdzić, że spisał się średnio.
mam problem z włosami, polegający na tym, że łamią się i niszczą w mgnieniu oka. niestety nie mogę ich okiełznać żadnymi odżywkami, balsamami i maskami... 
pełna nadziei kupiłam balsam od fryzjerki i z nadzieją w oczach czekałam na efekty, które były... nikłe.
końcówki tylko troszkę się nawilżyły, włosy ujarzmione zostały w małym stopniu... być może potrzebna była dłuższa kuracja, ale zniechęcona wynikami po 6 myciach dałam spokój i raczej do tego typu kuracji nie wrócę.




antyperspirant Garnier Mineral.
do tego kosmetyku wracam od wakacji, wkupił się wtedy w moje łaski.
przede wszystkim nie pozostawia białych śladów ani pod pachami ani tym bardziej na ubraniach, więc unikamy w ten sposób wpadki w towarzystwie. ;) 
ma naprawdę orzeźwiający zapach, który przywodzi mi na myśl dzień, w którym go kupiłam. choć to może zabrzmieć dziwnie, to był naprawdę fajny dzień! :< :P
niestety, kuleczka Garniera ma jedną, olbrzymią wadę. jest przeznaczona chyba dla masochistek, które lubią ból. wróćmy do dnia, w którym go kupiłam... 
niczego nieświadoma wygoliłam pachy twierdząc, że skoro jest bez alkoholu nie powinno mnie ruszyć zaaplikowanie go na podrażnioną maszynką skórę pach. w jakże wielkim byłam błędzie...
po przesunięciu kulką poczułam tak intensywne szczypanie, że nie powstydziłam się krzyknąć z bólu. oburzona spojrzałam ponownie 'bez alkoholu' wyraźnie biło z etykietki. cóż więc jest powodem tego pieczenia?! 
mimo wszystko został obdarzony zaufaniem i sprawdza się w swoim fachu, więc pozostanę mu wierna, póki nie odnajdę czegoś delikatniejszego. ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz